czwartek, 17 września 2015

Obłęd w przełęczy Diatłova

Grafika koncepcyjna z gry Kholat

Kholat to polska produkcja wydana w czerwcu tego roku, debiut bielskiego studia IMGN.pro. Mylnie określa się ją czasem survival horrorem, podczas gdy bliżej jej do klasycznej gry eksploracyjnej z elementami horroru.

Nie jestem fanem horrorów, w większości mnie nudzą, nieważne, czy to książka, czy film. Również gry, po których podobno trudno zasnąć, omijałem przez lata z daleka. To dopiero drugi „straszak”, po którego sięgnąłem, poczuwszy niedosyt po Among the sleep, o którym pewnie też kiedyś napiszę.

Zdecydowałem się na wydanie pudełkowe, jestem pod tym względem tradycjonalistą, choć nie brakuje w mojej cyfrowej biblioteczce pozycji bez fizycznego nośnika. No dobra, tak naprawdę decyzja o wersji pudełkowej i właściwie sama decyzja zakupu to był impuls. Ale muszę przyznać, że zawartość bardzo przypadła mi do gustu. Przyjemna dla oka okładka, w środku krótki komiks będący dopełnieniem historii z gry, narysowany całkiem przyjemną kreską, estetyczna przypinka, którą noszę przypiętą do torby, mapka/plakat, płyta ze ścieżką dźwiękową i oczywiście sama gra. Ta ostatnia chyba jedynie dla picu, bo po wpisaniu kodu na Steam i tak pobrała się z Internetu (ale może to tylko moje szczęście).
Przejdźmy teraz do części właściwej.


Na dzień dobry dostajemy wprowadzenie w postaci krótkiego filmu, czy raczej pokazu slajdów, o wydarzeniach, które zainspirowały twórców, a które nasz protagonista będzie próbował rozwikłać. Jednak polecam poczytać na własną rękę o tragedii na przełęczy Diatłova przed rozpoczęciem gry, bo to właśnie tajemnicze okoliczności śmierci dziewiątki uczestników wyprawy są motorem napędowym historii.

Znajdujemy się na dworcu kolejowym – niesamowicie klimatycznym miejscu, które sprawia wrażenie opuszczonego, a muzyka w tle jedynie potęguje poczucie osamotnienia. I tutaj duży plus dla twórców, bo bardzo dyskretnie prowadzą gracza po świecie gry. Wskazują kierunek wędrówki, nie narzucając go. I kiedy już nacieszymy się okolicą i obierzemy ten właściwy (dla rozwoju akcji) kierunek, tracimy na chwilę grunt pod nogami, po czym brniemy w śnieżycy do pierwszego savepointu w grze, czyli namiotu. Wtedy też po raz pierwszy mamy do czynienia z Antonem.

Kim dokładnie jest Anton, tego już wam nie zdradzę, by nie psuć zabawy, a właśnie odkrywanie jego tożsamości uważam za najciekawszy wątek. Informacje o nim zdobywamy wraz z rozwojem wydarzeń w grze. Nadmienię tylko, że to właśnie jemu głosu użyczył Sean Bean, sam zaś przypomina mi młodszego brata maskotki Iron Maiden, Eddiego. ;)

Uzbrojeni w latarkę, kompas i mapę przemierzamy teren w poszukiwaniu informacji o wydarzeniach sprzed ponad pół wieku. Gra nie narzuca nam kolejności zdobywania notatek, ale wyraźnie widać, że jest skonstruowana tak, by gracz stopniowo odczuwał coraz większy niepokój i to założenie może się udać chyba tylko przy kroczeniu sugerowaną ścieżką. Naczytałem się w różnych recenzjach, że „gra ma mieć otwarty świat, ale to tylko pozory”. Błędne podejście moim zdaniem. Taka a nie inna konstrukcja świata to dla mnie nic innego jak zmuszanie gracza do używania mapy i kompasu. I w ten sposób traktowałbym tę „otwartość”, bo to, że w pewnych miejscach nie możemy zawrócić albo musimy podejść z drugiej strony (brak możliwości skakania, ugh), ma swoje uzasadnienie i ja to kupuję, ale rozumiem, dlaczego może się nie podobać czy nawet frustrować.

Historia, która wyłania się ze zbieranych przez nas stron, jest całkiem interesująca, może nawet przerażająca, choć pojawiły się głosy, że opisana trochę drętwo. Cóż, zgadzam się z tym zarzutem, mogło być lepiej. Nie rozumiem też czemu niektóre notatki mają lektora, a inne nie. Nie przemawia do mnie ten zabieg. Dubbing też wypada tak sobie. Niestety, przywykłem już do tego, że polska lokalizacja jest zwykle przeciętna czy nawet kiepska, a przecież udowodniliśmy chociażby przy okazji Wiedźmina, że potrafimy zrobić to dobrze. I, nie wiem, czy to miało nadać wrażenie realizmu, ale zjawa nie dająca nam czasem dokończyć lektury po znalezieniu kartki tylko irytowała. Bo przecież wiadomo, że respawn i tak miał nastąpić w tym samym miejscu. Nie chciało mi się specjalnie szukać bezpiecznego miejsca i wracać do tych notatek. Po jakichś dwóch, trzech napaściach na czytającego bohatera straciłem ochotę na poszukiwanie kolejnych dodatkowych tekstów. Co, jak się potem okazało, skutkowało niepełnym zakończeniem i (nie wiedząc jeszcze o tym) byłem rozczarowany trwającym może minutę epilogiem. Ten bardziej rozbudowany podglądnąłem na YouTube i... nagle wszystko nabrało sensu. Tak jakby, bo zamiast odpowiedzi pojawia się więcej pytań, tym razem o tożsamość protagonisty i o to, co tak naprawdę działo się podczas naszej wędrówki po górach. Zagraj jeszcze raz, szepnęli twórcy. A żebyście wiedzieli, że zagram!

Oprawa audiowizualna jest genialna. Produkcje AAA przyzwyczaiły nas do wielu szczegółów, przez co otoczenie w Kholat może wydawać się dość ubogie. Jeśli jednak padają tego typu porównania, to chyba dobrze świadczy o grze, nad którą pracowała garstka osób. Z całą pewnością nie można powiedzieć, że gra jest niedopracowana pod tym względem. Obraz urzekł mnie przede wszystkim spójnością kolorystyczną. Zarówno stacja kolejowa jak i same góry wyglądają malowniczo. Spalony las czy droga do ołtarza wywarły na mnie wrażenie. Możemy narobić screenów i pewnie połowa będzie nadawać się na tapetę naszego pulpitu. ;) Bardzo dobrze wypadły też zmiany pogodowe, które po wydaniu patchy działają wreszcie bez zarzutu. Odczuwałem fizycznie chłód, chodząc po zasypanych śniegiem górach. Ścieżka dźwiękowa trafiła do kolekcji moich ulubionych z gier, a przepiękne, poruszające „Farewell” na pewno zagości na dłużej w moim odtwarzaczu.


Czy poleciłbym ten tytuł? Na pewno nie miłośnikom żywiołowej akcji, ale wszyscy, którzy cenią sobie pewną specyficzną atmosferę i lubią wątki paranormalne, powinni miło spędzić czas. Ode mnie studio otrzymuje kredyt zaufania i pewnie będę się rozglądał za ich kolejnym dziełem.

Dzień dobry

Nazywam się Ryszard. Niektórzy z was mogą kojarzyć mnie z pewnego specyficznego zakątka Internetu związanego głównie z literaturą mniej lub bardziej ambitną. Oprócz złej literatury lubię dobre jedzenie, muzykę i gry wideo.
Wiedziony potrzebą podzielenia się od czasu do czasu ze światem jakąś światłą myślą założyłem w końcu bloga. Postanowiłem zacząć od lekkiej tematyki, czyli gier. Pierwszą z nich opiszę już wkrótce, a będzie to rodzima produkcja pod tytułem Kholat.