niedziela, 12 czerwca 2016

Ogólnie #1

Dzień dobry, dzień dobry! Witam po mega długiej przerwie, rozsiądźcie się i czytajcie. A zanim przejdę do konkretów, dwa słowa wyjaśnienia i zapowiedzi. Tak zwane życie lubi psuć mi różne plany, być może za jakiś czas się poprawi, może zejdzie na zupełnie inne tory, w każdym razie nie zamierzam porzucać pisania na tym blogu. Niniejszym rozpoczynam coś w rodzaju bardzo nieregularnego cyklu o treści ogólnogierczanej, nie skoncentrowanego na jednym tytule, a na kilku. Poruszę też od czasu do czasu tematy dość luźno związane z grami, jak chociażby w tym przypadku konwent, od którego zacznę, a któremu trudno byłoby mi poświęcić całą osobną notkę, a dlaczego, o tym już za chwilę.

Dni Fantastyki


Zbierałem się w sobie, by napisać co nieco o wrocławskim konwencie, ale w sumie byłem tam raczej towarzysko, mimo pełnych trzech dni pobytu zahaczyłem o ledwie parę prelekcji, a stoisk z książkami i gadżetami nie przejrzałem wcale. Co prawda zachciało mi się kostek po tym, jak ktoś się chwalił zakupem, kiedy czekaliśmy na prelegenta, ale ostatecznie do sprzedawcy nie dotarłem. Spotkałem Internet i to było główną atrakcją wyjazdu, kto by się tam przejmował całą resztą. Fantastycznie było spotkać Norweską Łączniczkę, która okazjonalnie przebywała w Polsce i udało mi się namówić ją na zahaczenie o konwent. Ze wstydem przyznaję też, że jak ostatnia dupa wołowa nie pomyślałem nawet o zabraniu ze sobą aparatu fotograficznego, a to coś w smartfonie, to... moja ośmioletnia cegła robi lepsze zdjęcia.
Mimo olania pozostałych stoisk, koło jednej atrakcji nie mogłem przejść obojętnie – piwa warzonego specjalnie na tę okazję. Niestety, Kryształowy Smok (bo tak je nazwano) nie przypadł mi do gustu.
Za to bardzo przypadły wykłady Johna Avona (malarstwo już mniej). Na pierwszym spotkaniu opowiadał on o technikach dawnych mistrzów malarstwa, dzieląc się wskazówkami z początkującymi, a i ja dowiedziałem się paru ciekawostek. Drugiego dnia opowiadał o swojej pracy nad obrazami cyfrowymi. Co jednak przemówiło do mnie najmocniej, to że nawet mając te pięćdziesiąt parę lat na karku nadal można być bardzo niepewnym swojej twórczości i swojej wartości, mimo uwielbienia tłumów. Truizm, ale z ust profesjonalisty brzmi zupełnie inaczej.
Last but not least, świetnie się bawiłem na prelekcji Rysława o historii lokalizacji gier komputerowych w Polsce. Zresztą niczego innego się nie spodziewałem, pamiętając swoje pierwsze świadome zetknięcie z lokalizacją na serwisie Dubscore.pl (nie interesowałem się tym wcześniej), gdzie trafiłem między innymi na wywiad z Rysławem. Jako że na DF-ach miał jedynie godzinę na prezentację materiału oraz mnóstwo do powiedzenia, obiecał nagrać wykład i wrzucić do internetu. Czekam z niecierpliwością na wersję nieskróconą. ;)

Zmiany w The Sims 4


Temat, który na zmianę wywołuje we mnie śmiech i srogie fejspalmy, czyli ciężki płacz o zniesienie binarności płci w The Sims 4. Jeśli ktoś nie będzie chciał „mieszańców”, to sobie ich nie zrobi i nie odczuje nawet zmian w grze. Reszta może się wreszcie nacieszyć pełną dowolnością w kreowaniu swoich Simów. Kto najgłośniej skwierczy, że EA przegięli pałę, koniec świata, Sodoma i Gomora? Osoby, którym prędzej kaktus na dłoni wyrośnie, niż nazwą Simsy grą, osoby, które nigdy nie były grupą docelową, choć skłonny jestem twierdzić, że większości po prostu wstyd się przyznać. Słodki Ktulu, nikt nikomu nie każe od razu przebierać swoich wirtualnych chłopców w sukienki. Pierwsze, co przyszło mi do głowy, kiedy się dowiedziałem o zmianach w grze, to „o, wreszcie faceci będą mieć długie włosy bez modów”. I na tym poprzestańmy.

Bulb Boy, indyk z Krakowa


Bulb Boy to interesująca gra indie polskiego studia Bulbware, wydana pod koniec zeszłego roku, która zdecydowanie zasługuje na więcej uwagi. Stare dobre point'n'click (któż nie grał w tego typu gry?) w niebanalnej oprawie graficznej, z interesującym sposobem komunikacji z graczem oraz intrygującymi postaciami. W zalewie gier średnich i takich sobie, kolejnych klonów innych klonów, pójście tą drogą musiało wyjść na dobre i tak też się stało. Bardzo trudno jest mi pisać o tej grze, nie pozbawiając was radości z odkrywania świata samodzielnie. Powiem więc tylko: jeśli lubicie nietuzinkowe produkcje, zagrajcie i doświadczcie tego wszystkiego sami.


A tutaj zestawienie nagród, jakie otrzymała gra. Grafika z fanpage'a.

Amnesia: The Dark Descent oraz A Machine for Pigs


Pierwsza Amnesia, dziecię szwedzkiego Frictional Games, była bardzo przyjemnym horrorem, mimo dość wyeksploatowanego tła (choroba psychiczna, zaklątwiony przedmiot, demony, monstra chcące dopaść bohatera) nadrabiała rozgrywką. Namiastka zagadek, craftingu, zmuszenie do oszczędnego gospodarowania światłem – czyli innymi słowy wymaganie minimalnego wysiłku od gracza było dużą zaletą tej gry. Na minus z kolei liczę pewne rozwiązania, sposób narracji oraz oprawę graficzną, które to przywodziły mi na myśl gry o dekadę starsze. Nie wiem, czy zabieg był celowy, czy też była to kwestia ograniczonego budżetu; myślę, że stylistyka może przypaść do gustu, jednak mnie nie do końca odpowiadała. Ale co tam, grało się bardzo przyjemnie... aż do finału. To miłe, że dano aż trzy zakończenia, ale każde z nich trwało chyba dwie minuty łącznie z napisami końcowymi. Jakoś łatwiej mi to przełknąć z myślą, że to wina kończących się funduszy, ale, kurczę, to końcówka! Coś, co najczęściej zapada w pamięć! Uch...

Mimo wszystko wrażenie ogólne było na tyle dobre, że z rozpędu przeszedłem drugą odsłonę gry, która powstała przy współpracy FG i The Chinese Room, o którym pewnie słyszeliście, jeśli Dear Esther jest wam znane. Miałem nadzieję na trzymającego jakiś poziom średniaczka, tymczasem głównie się wynudziłem. Zrezygnowano z rozbudowy rozgrywki na rzecz narracji, co moim zdaniem było gwoździem do trumny. Nielimitowane źródło światła, likwidacja schowka oraz skupienie się wyłącznie na historii i klimacie – to nie mogło się udać. Znaczy, mogło, ale nie z tak banalną, oklepaną historią, tajemnicą do rozwiązania w ciągu pierwszych pięciu minut gry i zarżniętym suspensem. Dla odmiany zakończenie rozwleczono do monstrualnych rozmiarów, co też okazało się na dłuższą metę męczące. Może to kontrast w zestawieniu z pierwszą odsłoną, może i z nowszymi horrorami, ale nie mogę się oprzeć wrażeniu, że tu po prostu nie było żadnego mocnego punktu.

Co dalej? Być może Penumbry, a w dalszej przyszłości SOMA. Nie obiecuję i nie zapowiadam recenzji Krwi i wina, bo co sobie zrobię takie postanowienie, to się życie na mnie wypina, dlatego: może będzie. Och, jakie to było dobre!

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz